Śmierć w kolorze purpury. Mac Miller zmarł w wieku 26 lat

Dodany: 10 Sep 2018 12:22
Przez: Patryk Gochniewski
foto: mat. prasowe

Kiedy w sobotę świat obiegła informacja o nagłej śmierci Maca Millera, wszyscy myśleli, że to kolejne samobójstwo. Jak się okazuje, najpewniej raper zmarł w wyniku przedawkowania środków odurzających. Jest to kolejna bezsensowna śmierć, która nic nie zmieni. A samego muzyka bardzo szkoda, bo był jednym z najciekawszych przedstawicieli szeroko pojętego hip-hopu.

W ciągu ostatniego roku zmarło bardzo wielu muzyków. Wielu z nich z powodu narkotyków lub depresji. I co? I nic. Jedynie śmierć Chestera Benningtona odcisnęła konkretne piętno, uruchamiając całą lawinę akcji uświadamiających o zdrowiu psychicznym. Ale nie oszukujmy się, to nie zadziała. Wiadomo, dobrze, że ktoś zaczął coś z tym robić, jednak wydaje się, że ktoś będący w depresji raczej nie pomyśli "ej, super pomysł, idę do nich po radę", tylko "skoro nawet człowiek, który miał wszystko, nie poradził sobie z własną głową, to co dopiero ja, szary obywatel".

Podobnie jest z narkotykami. To wszystko przypomina walkę z wiatrakami. Jeśli ktoś będzie chciał się powiesić albo zażyć więcej substancji niż można, to i tak to zrobi. Nie odciągnie go od tego nawet najlepszy terapeuta. Bo to tylko zależy od tej osoby czy chce z tego wyjść, czy nie.

Tak właśnie było w przypadku Maca Millera, czyli Malcolma Jamesa McCormicka, urodzonego w 1992 roku w Pittsburgu. Nie wiemy czy był typem depresyjnym, ale na pewno jego wrażliwość była większa od przeciętnej. Słychać to było w jego muzyce. Hip-hop był jedynie punktem wyjścia. Fundamentem, do którego dokładał kolejne klocki - czy to wokal, czy elementy soulu, czy melodyjne refreny. Widać to była także po nim samym - dwuletni związek z Arianą Grande odcisnął na nim potężne piętno. I po ich rozstaniu narkotyki stały się główną drogą do pocieszenia. A Grande? Spadła na nią lawina krytyki i obarczanie winą za śmierć muzyka. Głupie, ale tak już działają masy. Zwłaszcza w internecie.

Mac Miller był fenomenem nowej fali rapu. Wychowany w bogatej żydowskiej rodzinie z początku nie ciągnął do muzyki. Dopiero kiedy był nastolatkiem pochłonął go hip-hop. W bardzo krótkim czasie zyskał uznanie lokalnego środowiska, które dostrzegło jego talent i umiejętność wizjonerskiego podejścia do tworzenia muzyki. Kiedy w wieku 18 lat wydał swoją pierwszą płytę z miejsca stał się gwiazdą - każdy koncert na ówczesnej trasie klubowej został wyprzedany.

Młodzian poszedł za ciosem i z roku na rok stawał się coraz bardziej rozpoznawalną marką. Od około trzech lat był też jedną z najbardziej pożądanych gwiazd sezonu festiwalowego, gromadząc pod sceną tłumy często odpowiadające te na występach headlinerów. Był u szczytu sławy, ale wiele osób zauważało, że w związku z wychowaniem w tak wysoko postawionej rodzinie i dość późnym kontakcie z dorosłością, jego młodzieńczy bunt przesunął się w czasie i w połączeniu z nagłą sławą spowodował, że nie był w stanie tego wszystkiego ogarnąć.

Błyskawiczna kariera i stawianie go często jako boga współczesnego hip-hopu nie było dla niego dobre. Rozstanie z Grande i część nieprzychylnych recenzji dotyczących jego ostatnich płyt pchnęły go w stronę oppiatów, z którymi i tak romansował już od dłuższego czasu.

Gwoździem do trumny najpewniej okazał się drink Purple Haze. W zależności od stężenia właśnie w kolorze purpury lub fioletu. Co to takiego? Prosta mieszanka - połączenia syropu na gardło na bazie kodeiny z napojem gazowanym. Oczywiście w stężeniu dużo wyższym od tego zalecanego w ulotce. Kodeina znana jest od lat. Dzieciaki ją brały, bo gwarantowały "bezpieczny haj". Oczywiście była to bzdura i substancja została wzięta pod lupę. Jako opiat, w odpowiednim stężeniu, powodowała halucynajcie i niemożnośc kontrolowania ciała oraz umysłu.

Purple Haze to drink uwielbiany przez wielu muzyków. Lubują się w nim m.in. Justin Bieber, Lil' Wayne, Z-Ro, Gucci Mane czy A$AP Rocky. Umarli od niego Pim C, Big Moe, A$AP Yams oraz popularyzator trunku, DJ Screw. Drink ma ładny kolor, ale jego działanie jest tragiczne w skutkach. Tym bardziej, że jest on silnie uzależniający.

Mac Miller rapował kiedyś, że nie chce trafić do Klubu 27. I dotrzymał słowa. Zmarł kilka miesięcy przed swoimi 27. urodzinami. Straciliśmy naprawdę dobrego muzyka, który mógł jeszcze wielokrotnie nas zaskoczyć i oczarować swoim talentem. Niestety, nie wytrzymał. Na chwilę przed śmiercią na swoim Instagramie opublikował filmik, w którym wybrzmiewa outro z piosenki "So It Goes" z najnowszego albumu.

No i poszło. Ta śmierć nie była przypadkowym przedawkowaniem. On wiedział co robi i na pewno miał świadomość, że może z tego nie wyjść. Samobójstwo? Nie. Ale na pewno znamiona były. Jest to kolejna bezsensowna śmierć, która obejdzie świat tylko na chwilę. Później wszystko wróci do normy. Aż do kolejnych smutnych wiadomości. Coś czujemy, że nie będziemy musieli na nie długo czekać. Niestety.

Przypisane do Artysty: Mac Miller