[Intro: Sarius]
Yeah, yeah, yeah, ah, okej
[Zwrotka 1: Sarius]
Ten w proszku Xan wjeżdża jak jebany automat
Na końcu dnia sami uśmiercamy się - to fakt
To, co tu mam, będzie liczyć po nas ciągle VAT
Wikingowie, umieramy pchając flotę w dal
Jak Ragnar, tam skąd pochodzę, kto najdalej doszedł? Ja
Jak Ragnar, gdy umrę w ziemi obcej, blok się dowie sam (rrra)
Proszę nie bać się tych twarzy z ekskluzywnych aut
To te same są chłopaki, ale szybszy świat
Nadchodzi ciężki czas, więc pompują, pełno gwiazd
Potem przez nich dzieci myślą: "co to jest 50k?"
Przeleci czar jak piach, bez pengi będzie szukał rad
I memem się tu stanie wtedy jego, ku*wa, głupia twarz
Kto wchodzi w tłum jak swój? Sarius
Widzisz mnie, to masz mnie w uszach już
Wiele to warte, uszanuj
Kiеdy tu wpadnę, to król w szachu
Kiedy tu wpadnę, to ku*wa już
Przyjdą też inni z dwóch światów
Jestеś mi winny w dwójnasób (puka-a-am już)
To nowa technologia, nie ładuję się, gdzie kable
Czuję zagrożenie, kosa, a nie "jak mnie tu znalazłeś?"
Jesteś zje*any, Twoi starzy nie spełnili marzeń
A ta nuta kopie twarze za te ku*wa komentarze
Qu'est-ce que c'est? Jesteś darem dla polskiego rapu (Qu'est-ce que c'est?)
Pieprzę Cię tak jak całą tę muzykę klaunów
No to leć, nie ma opcji, że nie pyknie, nie
Prędzej Słoń przebiegnie się po beacie tu za parę taktów
[Zwrotka 2: Słoń]
Wojtek i Mariusz robią Ci w bani barłóg
Jakbyś wyje*ał pół barku i to przegryzł garścią Valium, oh
Witamy w kraju kłamców, wałków, lewych faktur
Nas dwóch jak Wieże Petronas zrzuca cień na Wasze IQ
Pociągam za spust, jucha wypływa Ci z kasku
Kiedy zaśpiewam jak Magnum, szykuj się, bratku, na wizytę w piachu
Pier*olę zastój, nie chcę mieć życia w odcieniu melanżu, chcemy w ch*j hajsu
Na taktach uprawiam parkour, choć jestem królem nietaktu
[Zwrotka 3: Sarius]
Jestem jak Fifty i Jay-Z, bo też Ci nie podam nigdy ręki (nigdy)
Ona fajnie dupą kręci, pyta, kim jest Szekspir (hahahaha)
Ziemia to kopalnia beki, ludzi obojętnych
Na to, że to głównie śmiechy z głodnych, głupich, no i biednych
Pełno młodych ludzi, to staruchy bez energii
Bo się można z życiem znudzić, patrząc na tę cenę werwy
Wow, przez te nerwy w końcu padnie kiedyś pierwszy strzał
I pójdzie w niebyt cały ten śmieszny społeczny ład
Nie życzę biedy tej młodzieży tak bezczelnej, że ała
Potrzeba pengi, gdy Cię już od fety zęby nie chcą znać
Kłamiemy w żywe oczy tym, co widzą piękno w nas
Pochodzimy z ziemi, która Cię zamieni w twardy głaz
Tak Cię wchłonie świat, aż się staniesz częścią nas (i co?)
Potem spadniesz, jeśli się okażesz jedną z gwiazd
Powiedziałeś swej wartości, że jej nie chcesz znać (nie chcesz znać)
I nie stykło Ci na bilet w drugą stronę, bon voyage
[Zwrotka 4: Słoń]
Bon voyage, nie sztuką jest, dotknąć, ziombal, dna
Brutalne realia jakby Bóg nami tu w Mortal Kombat grał
Bieda miesza się z bogactwem i trwa wojna klas
Musisz przeć do przodu, choćby w twarz Ci kurwa orkan wiał
Bombaclat, ta, Słoń na scenę niczym bomba spadł
Mimo że nawijam fikcję, przysięgam, że ku*wa dość mam kłamstw
To Wojtek Rozpruwacz, węszy za mną Scotland Yard
Została po mnie w Twoim domu odciśnięta krwią dłoń na drzwiach
Oh my God, matkojebco, zdychaj, oddaj majk
To nie Oskar White, bliższe mi są słowa "prostak", "cham"
Gram o swoje na swój sposób, choćbym miał tu zostać sam
Jak w Matrixie wyrywam Ci kable z głowy, robię format łba (hahahaha)