Biffy Clyro
Biffy Clyro
Biffy Clyro
Biffy Clyro
Biffy Clyro
To wyznanie kogoś, kto nie prosi o wiele — tylko o obecność, o to, by druga osoba nie uciekła w milczenie, kiedy wreszcie zaczyna boleć. On chce, by została, by wypowiedziała swój smutek bez ucieczki w role, by odrzuciła tego „kogoś”, który odciąga ją od prawdy i od siebie samej. Chce, by przyznała wprost, że za ich chaos odpowiada nie tylko los, ale cały system emocjonalnych mechanizmów, które od lat robią im krzywdę. Wiedzą oboje, że rany goją się wolno — powtarzają to jak zaklęcie, jak próbę uspokojenia serca, które nie nadąża za rzeczywistością.
A w drugim akapicie pojawia się nagłe pęknięcie — zwątpienie w samego siebie. On słyszy głosy, ale zaczyna podejrzewać, że to nie on je słyszy, tylko wszyscy inni, a jedynie jemu brakuje dostępu do własnej świadomości. Ta myśl jest jak ostrze: że może cały jego wewnętrzny chaos jest czytelny dla każdego, oprócz niego. I dlatego w końcu mówi „wyłącz to” — nie do świata, ale do własnego umysłu, który wciąż podsuwa zbyt wiele prawd naraz, zbyt głośnych, by je udźwignąć.