Słuchając tego kawałka można odnieść wrażenie, że Cornell rysuje przed nami jakieś apokaliptyczne wizje, przytłaczając nas złowieszczymi wizjami. Refren, w którym wygląda jakby śpiewał o końcu świata na długo zapada w pamięć przez swój mroczny, tajemniczy klimat. Gdy więc w jednym z wywiadów Chris przyznał, że „4th Of July” traktuje tak naprawdę o jego narkotycznych wizjach po zażyciu LSD fani poczuli się nieźle nabici w butelkę.
Autor przeżył po prostu któregoś razu przygodę na haju, gdy zdawało mu się, że cały czas podąża za nim dwójka ludzi, prowadząc między sobą rozmowy. W końcu zdał sobie sprawę z tego, że w rzeczywistości za jego plecami nikogo nie ma, był tym faktem szczerze zadziwiony. Sam wokalista zdaje sobie sprawę, że ciężko odcyfrować prawdziwe znaczenie tego utworu, jeśli nie zna się kontekstu, ale cóż, twórczość Cornella ma czasem to do siebie, że ciężko wyłapywać z niej jakieś konkrety. Tak czy owak „4th Of July” to dobry przykład tego, że czasami pomiędzy interpretacjami fanów a samych muzyków może powstawać naprawdę spora przepaść.
