Freddie Gibbs & The Alchemist
Freddie Gibbs & The Alchemist
Freddie Gibbs & The Alchemist
Freddie Gibbs & The Alchemist
Ten numer to bezlitosny manifest siły, dominacji i odcięcia się od reszty sceny. Freddie Gibbs jawi się tu jak samotny król – twardy, zimny, niezależny, zmęczony, ale wciąż niepokonany. Od pierwszego wersetu deklaruje, że jest nie tylko raperem, ale architektem pokolenia – tym, który "kopał grę na tysiącu albumów", wychował słuchaczy i wciąż nie powiedział ostatniego słowa. Kontrastuje to z jego fantazją ucieczki – „powinienem wziąć flet i zniknąć w górach” – czyli metaforycznego odejścia od tego cyrku, który już go nie bawi. Ale zanim zniknie, zamierza jeszcze spalić parę mostów i udowodnić, że bez niego ta gra się nie kręci.
W drugiej części robi się jeszcze ostrzej. Gibbs wchodzi w tryb egzekutora: porównuje beefy do Mortal Kombat, grozi wysyłaniem "kciuków matki" i przypomina, że jego droga zaczęła się od bloków i food stampów. To nie tylko przechwałki – to głęboko wdrukowany kod przetrwania. Gdy mówi, że „nic nie działa bez królika” (Rabbit to jego alter ego), podkreśla, że wielu dzisiejszych raperów jedzie na jego stylu, ale żaden nie potrafi pociągnąć tego ciężaru. Gibbs to nauczyciel, zabójca, samotnik, mentor i żołnierz – i wszystko to w jednym numerze, który kończy się tym samym obrazem, co się zaczął: chłopakiem z East Gary, który mógłby po prostu zniknąć… gdyby nie to, że ciągle ma coś do powiedzenia.