Ten tekst to manifest niezależności, skupienia na sobie i stylu życia, w którym liczy się tylko rozwój, kasa i własny tor. Autor pojawia się, robi wrażenie i znika – „Irish goodbye” to symbol jego stylu: bez tłumaczeń, bez potrzeby uwagi. Przebodźcowany, przemęczony, woli wydawać hajs niż rozkminiać emocje. Nie ma miejsca dla ludzi, którzy nie są gotowi „złożyć przysięgi” – czyli nie chcą iść na serio, działać, rosnąć razem.
W zwrotce autor pogłębia tę narrację – nie marnuje czasu na pozory, nie angażuje się w coś, co nie daje zwrotu. Nawet relacje z kobietami są tu szybkie, przelotne, zależne od tego, czy druga strona wnosi wartość. Mówi też, że ludzie często nie rozumieją jego perspektywy – gdyby patrzyli przez jego „soczewkę”, zobaczyliby zupełnie inny świat. W tle pobrzmiewa lekki smutek – wszystko, co znane, to już „stare wiadomości”. On idzie dalej, a jeśli nie jesteś na tej fali, to: „nie znam cię”.